Duško Novaković
Sklep mięsny
Nic w nim nie ma, jest pusty i bez zapachu
Papier na pniu rzeźnika
Papier na ladzie, na kasie
Tasaki też w papier zawinięte, i obklejone taśmą
I muchy obsiadające celofanową witrynę
Niemal rozczarowane krzyczą:
Żądamy biblioteki narodowej z prawdziwego zdarzenia
Ze świeżymi wydaniami mięsa! Koniec z pustym prosektorium!
Liście
Wyobraź sobie, że w Lesie Sztuki
Ot tak, znienacka, rozlegną się wszystkie ludzkie ega
Wszechświat z pewnością wpadłby w panikę
Cisza stałaby się pielęgniarką, co nie wie spanikowana
W którą iść stronę i komu pierwszemu pomóc
Dobrze więc, że ega więdną w odstępach, jak pożółkłe liście.
Wołają na niego Jezus,
Umęczony chłopiec
Wołają go
On się nie odwraca
Ostrzegają, nie ucieka
Pod nim asfalt się topi
Nad nim obłoki trzeszczą
Nawet w płaczkach to wzbudza grozę
Krzyczą do niego: wstań, powiedz a
Opłakują go, szorują szczotką
Składają po kawałku
Leci im z rąk jak węgorz
Jeśli jesteś z jego gatunku
Jeśli jesteś bratem, kochankiem, czcicielem
Jeśli jesteś uczniem z tego świata
Może zamiast niego
Krzykniesz ponad kontynentami:
Tylko nie dźwiganie pali, matko
Tylko nie wbijanie gwoździ
Tylko nie wynoszenie przed pasożyty
Nie chcę iść do ojca, w daleką stratosferę
Nie chcę rozstawać się z tobą
I ryżem na mleku z cynamonem, matko
Nie chcę, by znowu ojciec mnie pytał
Gdzie się podziewasz, łotrze, wyrodny mazgaju i ośle
Tysiące lat upłynęły odkąd wyszedłeś z domu
Łają go i biją pogrzebaczem, a on przekornie
W kierunku matki śpiewa. Umęczony chłopiec.
Krócej
Postanowiłem zmienić styl narzekania
Będę pisał krócej
Lżej i doskonalej
Jak telegram
I nie codziennie, głównie we wtorek
I nie z pełnym brzuchem po gulaszu
Będę wybredny wyłuskując
Wiersze ze skrzyni poezji
Postaram się by je rozumiał sprzątacz ulicy
I chmury, i trawa, i wiatr
I skała bez końca gładząca morze
Bez fałszu że delikatność mlecza wpędza mnie w rozpacz
Rozprawię się ze sobą i z własnym ja w sobie rozprawię
Dość tyrad na temat
Dlaczego się wciąż nie poddaję
Chcę każdy dzień przeżywać tak samo.
Niekończenie
Zdarza ci się, choć nie masz paranoi, i nie przepadasz za Mechaniczną
Pomarańczą, że bierzesz do ręki mydło by zmyć z siebie brud
A ono wyślizguje się z dłoni, nie chce mieć zdartej skóry
Otwierasz gazetę na sporcie i widzisz: karny
Strzał z obrazka w ramce trafia cię w usta kibica
Krwawisz poturbowany, lecz nikt nie biegnie z pomocą
W wędrówce po mieście wszystko wokół ciebie na odwrót
Lewa strona przechodzi na prawą a prawa na lewą
Centrum z twoim nosem wykrzywia się jak linia jin i jang
Gdy zastanawiasz się: o co chodzi i co to za przekręty
Mijają cię niezdarnie biegnące okoliczne drzewa
A przeciągłe wycie szyn wrzyna się w zakamarki mózgu
Powieki opadają w dół, na nich uwaga: przerwa!
A w dole myszy rozwiązują ci sznurowadła i kradną
Ze zdziwieniem dociekasz czy śmierć nie zaczęła już działać
I czego chce ten karp przytulony do szyby rybnego
Czy szepce ci coś ważnego czy też wyrzuca z siebie, tępak,
Nieznany ci wodny alfabet, który staje się białym praniem słów
Wracasz do domu rozważać czy nie jest aby celem poezji
Większa odpowiedzialność tego co ważne dla ciebie
Zamiast stert głupot i bzdur które w nią wciskasz
Duško Novaković z języka serbskiego przełożyła Agnieszka Łasek
|